sobota, 4 marca 2017

8.

Z każdym kolejnym dniem coraz bardziej tracę nadzieję, że się obudzi. To 'niebawem' trwa już ponad trzy tygodnie. Mam już dość tego oczekiwania, życia w niepewności.
Siadam pod ścianą w łazience i pomimo tego co sobie obiecałam, znów sięgam po scyzoryk. Jedna rana, druga...
- Rena, masz gościa! - woła Nia przez drzwi.
- Zaraz przyjdę. - odpieram i po raz trzeci przeciągam ostrzem po skórze.
Odczekuję chwilę, aż ból fizyczny maskuje psychiczny i obmywam rękę. Bandażuję ją i naciągam mocniej rękawy od bluzy Casey'a, tej samej co przez ostatnie tygodnie. Poprawiam jeszcze włosy i idę do salonu. Na kanapie siedzi pani Moreta.
- Dzień dobry. - witam się i siadam naprzeciwko niej.
- Dzień dobry. Jak się czujesz? - pyta, chwytając moją dłoń.
- Jest dobrze. - odpowiadam. - A co z Casey'em? - chcę się czegoś dowiedzieć, bo nie byłam tam już od trzech dni.
- Właśnie o tym chciałam porozmawiać. Pogorszyło mu się. Lekarze robią co tylko mogą, ale szanse są bardzo małe. - oznajmia, a mój świat rozpada się na miliardy kawałków.
- Ja... Nie wiem co powiedzieć... Chyba powinnam do niego pojechać. - wstaję i ubieram swoje trampki.
- Podwiozę Cię. - proponuje, podchodząc do mnie.
- Nie trzeba. Dziękuję. - odpieram i wychodzę.
Łzy spływają po moich policzkach, a wiatr rozwiewa mi włosy. Idę powoli, myśląc nad tym wszystkim co się ostatnio wydarzyło, gdy nagle na kogoś wpadam. Podnoszę na tę osobę wzrok, ocierając łzy.
- Przepraszam. - szeptam i chcę iść dalej, ale chłopak zatrzymuje mnie.
- Nie ma za co. To moja wina. - mówi i uśmiecha się do mnie. - Robbie. - wyciąga do mnie rękę.
- Rena. - ściskam jego dłoń.
- Może dasz się zaprosić na kawę? - pyta, patrząc na mnie z nadzieją.
- Okay. Jutro? - zgadzam się. W końcu mam szansę zapełnić pustkę w sercu.
- Pasuje. O czwartej popołudniu w tej kawiarence? - wskazuje na lokal po drugiej stronie ulicy.
- Tak. Do jutra. - żegnam się i ruszam dalej.

W szpitalu jestem kwadrans później. Siadam przy łóżku Morety i patrzę na niego. Strasznie schudł przez ten czas. Od pięciu tygodni jest w śpiączce.
- Gdybyś wiedział co się dzieje w naszym życiu to chyba wolałbyś nie wracać. - zaczynam. - Wszystko po kolei się wali. Rodzice dalej się kłócą, Nia ciągle narzeka, że Brennan chce z nią rozmawiać, Miranda się zamartwia, a ja wróciłam do cięcia się. Mam tego dość. - uderzał zaciśniętą dłonią o brzeg łóżka. - Okay, chciałam abyś złamał mi serce, ale nie w taki sposób! - podnoszę głos. - Mogłeś powiedzieć, że mnie nie kochasz i to tylko kłamstwo i być moim przyjacielem, a nie targnąć się na życie! - ciągnę nosem, ścierając łzy z twarzy.
W tym momencie rozlega się głośne pikanie i do sali wpadają lekarze. Jedną z pielęgniarek wyprowadza mnie na korytarz, a ja zupełnie nie wiem co się dzieje. Siadam na jednym z wolnych krzeseł i próbuję się uspokoić. 'To nie twoja wina, Rena. Nie twoja...' powtarzam sobie w myślach, choć wiem, że to jest moja wina. Zdenerwowałam go i tyle. Czemu zawsze muszę wszytko skopać?

1 komentarz:

  1. Znowu Break Rena's heart!!! Zły Moreta!
    Ale jednocześnie taki słodki...
    Coraz bardziej go lubię przez ten blog.
    Pozdrawiam i czekam na next.

    OdpowiedzUsuń