Gdy otwieram oczy, nie jestem już na miejscu wypadku. To szpital. Mama
Ana siedzi na krześle przy moim łóżku i gładzi moją dłoń, a tata Kenny czule
obejmuje ją ramieniem. Z drugiej strony jest Nia.
- Cześć. Witamy z powrotem. - wita się siostra i cmoka mnie w
policzek.
Dopiero teraz rodzice zauważają, że się obudziłam.
- Córeczko... - zaczyna mama. - Martwiliśmy się o Ciebie. Lekarz mówi,
że to tylko kilka zadrapań, ale i tak się baliśmy... Musiałaś dostać krew...
Ale będzie dobrze.
- A co z Casey'em? - pytam, podnosząc się nieco.
- Z Casey'em? - powtarza matka, zerkając na tatę.
- Tak. Proszę, powiedz mi. Na pewno coś wiesz. - proszę, a w moich
oczach zbierają się łzy. Szykuję się na najgorsze.
- Nie jest dobrze. Lekarze robili co w ich mocy, ale... - mówi ojciec,
a każde słowo dobiera bardzo ostrożnie.
- Jakie 'ale'? - siadam, choć nieco kręci mi się w głowie.
- Jego stan jest na ten moment stabilny, ale niestety zapadł w
śpiączkę. Nie wiedzą czy się obudzi... - wyznaje.
- Muszę do niego iść. - podnoszę się, chcąc rozłączyć kroplówkę.
- Zostaw to. - Nia chwyta moją dłoń. - Pójdę z Tobą dobrze? - podnosi
się z krzesła i otacza mnie ramieniem.
- Okay. - odpieram i opuszczam z nią salę.
Udajemy się na inny oddział i zatrzymujemy przed dużymi szklanymi
drzwiami.
- Zaczekaj chwilę. Jego mama i dziewczyna tam są. - siostra zatrzymuje
mnie.
- Okay. - siadam na jednym z krzeseł i czekam.
Do moich uszu dobiegają fragmenty kłótni. Dziewczyna nie ma zamiaru z
nim być skoro może się nie obudzić. Wychodzi trzaskając drzwiami, a pani Moreta
za nią.
- O, Rena. - obejmuje mnie delikatnie. - Dobrze, że nic Ci nie jest.
- Słyszałam co z Casey'em. Przykro mi. - odpieram. - Mogę iść do
niego?
- Tak. Może mu się poprawi. - odpowiada i poprawia włosy. - Jadę na
chwilę do domu. Niebawem będę. - dodaje i odchodzi.
Delikatnie popycham dłonią drzwi i wchodzę do sali. Siadam na jednym z
krzeseł i daję Nii znak, że chcę zostać z nim na chwilę sama.
- Oh Casey... - chwytam jego dłoń. - Czemu? Proszę, obudź się... -
całuję go w policzek, a pojedyncze łzy spływają po mojej twarzy. - Chciałam,
byś złamał mi serce... I właśnie to zrobiłeś. Wiem, że nie pragnąłeś tego, ale
wyszło jak wyszło. Nie jestem zła. Chcę tylko, byś wiedział, że kocham Cię. Na
swój własny sposób, ale kocham. - muskam jego usta. - Kocham.
Nie wiem ile czasu siedzę, gładząc jego dłoń, aż w końcu przychodzi
lekarz i wygania mnie do swojej sali.
- Ale ja się dobrze czuję. Nie chcę go zostawić samego. - odpieram,
robiąc smutną minę.
- Takie są zasady. Odwiedzisz go jutro. - jest stanowczy.
- Okay. - wzdycham i opuszczam salę.
Wracam na swój odział i kładę się w łóżku. Wpatruję się w sufit i
oddaję się wspomnieniom. Ostanie dni były najlepszymi w moim życiu. Szkoda, że
teraz już tak nie będzie. Bez Casey'a nic nie będzie takie samo.
Hej, jakie bez Casey'a!? Przecież on żyje. I napewno wyzdrowieje!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na next.